To co powiem, to są ogólne wskazówki – stereotypy – na pewno będą mnóstwo wyjątków do mojej wypowiedzi. Urodziłem się w Londynie, tam pracowałem przez 16 lat zanim przeniosłem się do Warszawy. W Warszawie jestem od 18 lat, często jednak bywam w Wlk. Brytanii, znam dobrze środowiska biznesowe w obu krajach. Biznes w Wlk. Brytanii jest oparty do większego stopnia na zaufaniu, dobrej wierze i zasadzie ‘win-win’. W Polsce sytuacja się poprawia, ale gdy pierw przyjechałem tu, biznes był na zasadzie ‘obskubać frajera’, czyli jedna strona miała wygrać kosztem drugiej. Takie myślenie jest krótkoterminowe, ale trzeba pamiętać, że korzenie kapitalizmu w Wlk. Brytanii sięgają do późnego średniowiecza, a w Polsce tak naprawdę od ćwierć wieku. Pojęcia jak ‘fair play’ i ‘gentleman’s word’ są typowo brytyjskie. Tym więcej zaufania pomiędzy partnerami, tym mniej czasu i pieniędzy się marnuje na zabezpieczenie swoich interesów. Oczywiście, trzeba się upewnić, że potencjalny partner nie jest oszustem i działa w dobrej wierze, natomiast jeśli jest, to warto budować relacje biznesowe które będą trwać długie lata. Po prostu, opłaca się uczciwość i przejrzystość w interesach. Tym więcej uczciwych przedsiębiorców, tym łatwiej jest robić biznes – urzędnicy mniej kontrolują, nie ma potrzeby na restrykcyjne ustawy. Brytyjscy urzędnicy lepiej rozumią dlaczego przedsiębiorca jest tak ważny dla gospodarki. Pomagają, nie przeszkadzają. W Polsce pod tym względem jest co raz lepiej – i to widać w międzynarodowych rankingach, ale interpretacja różnych ustaw czy rozporządzeń jest inna od urzędu do urzędu. W Poznaniu da się założyć spółkę w ciągu ośmiu dni – w Szczecinie trwa to 42 dni. Natomiast takich rażących różnic nie ma w Wlk. Brytanii. Brytyjskie firmy są mniej hierarchiczne niż polskie, ‘empowerment’ pracowników pozwala firmom działać szybciej, bardziej elastycznie i skuteczniej. Nie trzeba czekać na powrót Pana Prezesa aby podjąć decyzję – pracownicy szeregowi są bardziej decyzyjni niż w Polsce.
W Polsce jest przekonanie że władza i pieniądze są w rękach kolesiów i przez to Kowalskiego biznes nie ma szans. Networking i kumoterstwo do dwa zupełnie różne pojęcia. Dobry, otwarty networking polega na równy dostęp do kontaktów, która daje możliwość rozwijania skutecznej sieci kontaktów biznesowych. Spotkanie właściwej osoby – klienta, dostawcy, partnera – zależy od regularnym spotkaniach typu face-to-face. Trzeba zbierać wizytówki. Media społecznościowe są świetne – trzeba je używać (LinkedIn, Facebook czy Twitter, na przykład), ale nie ma to co jak krótką rozmową z drugą osobą przy lampce wina. Potem można zaprosić do LinkedIna, ale bez osobistego poznania drugiej osoby nie ma sensu wchodzić w relacje online. Ważne jest wiedzieć, z kim warto pogadać. Więc formuła naszych spotkań daje wszystkim uczestnikom 30 sekund na przedstawienie siebie i swojego biznesu. Potem, swobodnie można sobie podejść i wymienić wizytówkami. W dzisiejszej erze, wizytówka nadal jest bardzo ważna. Ja mam ponad 800, posegregowane na moim biurku po branżach. Oprócz tego, ponad 800 kontaktów w LinkedInie. Natomiast rzadko akceptuję zaproszenia na LinkedIn od osoby, której poprzednio nie spotkałem. Dla polskich przedsiębiorców na Wyspach, networking może być niesamowicie skutecznym. Nie spotykajmy się tylko i wyłącznie z innymi polskimi przedsiębiorcami – trzeba wejść na szersze wody i integrować w środowisku brytyjskiego biznesu, czy przez lokalne izby handlowe, czy Federation of Small Business, na przykład.
Network, network i jeszcze raz network! Oprócz tego, ciągle szlifować język angielski. Brytyjczycy czują się lepiej w interesach gdy mają pewność że rozumią dokładnie o co chodzi – czy ‘fair trade’ czy ‘fur trade’. Tym lepiej mówisz po angielsku, tym lepiej zarabiasz. Czytać The Economist co tydzień – świetna inwestycja – pięc funtów, usiąść ze słownikiem online i zagłębiać się w słownictwo które jest powszechnie używane w biznesie – w Wlk. Brytanii i tak naprawdę na całym świecie. Kontrahenci będą Ciebie traktowali bardziej poważnie.
Traktowanie Wlk. Brytanię jako rynek milion polskich konsumentów, raczej niż 64 milionowy rynek zbytu. Trzeba wychodzić po za strefę wygody, sięgać po klientów którzy nie znają polskiego.